Wiewiórka uwielbiała popołudniowe herbatki u Słonia. W jego małym domku panowała taka atmosfera, że po prostu chciało się tam być.
– Siadam w kącie, przy półkach z książkami, naprzeciw okna – opowiadała Mrówce – i przyglądam się krzątaninie Słonia.
– Jak to? Słoń cię nie ugaszcza, nie zajmuje rozmową?
– Słuchaj, to zupełnie niepotrzebne. Wystarczy po prostu być. I cieszę się, że on jest.
Wiewiórka uważała, że Słoń tak uroczo krząta się po domu, że mogłaby przyglądać się jego domowym zajęciom bez końca. Ściskając w ręce filiżankę z herbatą i spodeczek z konfiturami, wstrzymując oddech niemalże, przypatrywała się Słoniowi ścierającemu kurze, myjącemu naczynia, a podlewanie kwiatów! O Boże – to dopiero coś!
Pewnego wieczora, Słoń nagłym ruchem odrzucił ściereczkę, którą odkurzał półkę z książkami i oznajmił:
– Muszę wracać do domu.
– Jak to, przecież jesteś w domu?!
– To nie jest prawdziwy dom. Zaraz ci to udowodnię – powiedział Słoń i przeszedł przez ścianę.
Potem ruszył w stronę jeziora i wkroczył na złotą ścieżkę, którą na tafli wodnej namalowało zachodzące słońce. Wiewiórka patrzyła, jak Słoń biegnąc lekko, rysuje na wodzie kółka, które rozbiegają się, rosną i są coraz większe, a Słoń coraz mniejszy. I on maleje, a one rosną, jakby chciały wybiec z jeziora i objąć Wiewiórkę i cały świat. A Słoń, coraz mniejszy, niknie na tle zachodzącego słońca dokładnie w chwili, gdy jego tarcza dotyka wody. Jezioro się uspokaja. Z piersi Wiewiórki dobywa się lekkie westchnienie. Odstawia filiżankę, jak zwykle, na stolik, obok ulubionego fotela Słoniowego, który teraz wypełniony jest Obecnością Słonia, tak, jakby Słoń nie przeszedł nigdy przez ścianę. Obecność Słonia podnosi z podłogi ściereczkę i rusza do przerwanej pracy, kończy z kurzami, zmywa naczynia i na koniec podlewa kwiaty.
– Jak to dobrze, że jesteś! – uśmiecha się Wiewiórka, zamykając za sobą drzwi.