Żeby zjeść dobrze czasem należy się poświęcić. Ja na ten przykład ruszyłem siedmiokilometrową drogą pod górę. Z Bielic do schroniska Paprsek, po czeskiej stronie. Knedle z borówkami… nawet dziesięć kilometrów nie byłoby za dużo.

Idzie się z towarzyszeniem nieustającego pluskania, chlupotania, kapania wody. Majowe góry ociekają wodą. Droga jest pusta, bo turyści wybierają ambitniejsze szlaki. A mi się dobrze tak idzie. Jest jakoś tak samotnie, ale nie przygnębiająco.
Lasy odzyskują swoje miejsce. Dolinę Białej zaczęto zasiedlać od XIII wieku, kolejne wsie powstawały jedna za drugą, idąc od Stronia Śląskiego aż do Bielic. Ludzie karczowali lasy, uprawiali ziemię, kopali w niej, budowali fabryczki. Marianna Orańska rozwinęła łańcuch tych osad w wielkie i dobrze prosperujące przedsiębiorstwo. Na połowę XIX wieku przypada szczyt rozwoju. Wioski są ludne, wielkie, zasobne. Ale koniunktura się kończy i od początku XX wieku zaczyna się stopniowy odpływ ludzi. Wsie pustoszeją. Tu, na końcu mapy niewiele jest ciekawych perspektyw, wielkie miasta kuszą.
A potem przychodzi wojna i proces wyludniania przyspiesza. Tam, gdzie kiedyś była wieś licząca kilkaset gospodarstw, dziś jest zaledwie kilka domów. Świat się zmienia, fala czasu zmyła kolejny ludzki ślad, który wydawał się być taki trwały.
Tylko strumień śpiewa po staremu.