We wsi Kluki kończy się droga. Małe rondko pod wielkim dębem. Dalej już pojechać się nie da. Można jedynie przespacerować się w stronę jeziora Łebsko, na platformę widokową, z której widać wydmę Czołpińską oraz słynne ruchome piaski, czyli wydmę w Rąbce. Tą drogą, przez kilkaset lat chodzili miejscowi rybacy. Słowińcy czyli jak sami o sobie mówili odłam Kaszubów, przybyli w te okolice w XVI wieku. Wydzierali bagnom spłachetki uprawnej ziemi, wydobywali torf, stawiali sieci na jeziorze.

Już ich tu nie ma. Po wojnie postanowiono mieszkańców Kluk wysiedlić jako „Niemców”. Kiedy część gospodarzy wyjechała, władze zmieniły zdanie. Ale zaczęły się prześladowania, szykany, rabunki. Celowali w tym procederze miejscowi przedstawiciele władzy ludowej. Skargi do centrali na niewiele się zdały. Taka sytuacja trwała aż do początku lat 70, kiedy komuniści zezwolili na wyjazd ostatnich „Niemców” z Polski. W Klukach właściwie nie pozostał nikt. Porzucając swoje domy, ludzie znosili dobytek do muzeum, które tu powstało już w latach 50. W ten sposób udało się w pełni wyposażyć kilka domów.

Dziwne uczucie towarzyszy mi podczas zwiedzania skansenu. Zaglądam do kolejnego domu, pod oknem stolik, na stoliku dwie flaszki i talerzyk. Obok łóżko. Wszystko skąpane w delikatnym świetle, przefiltrowanym przez zielone liście kwiatów stojących na parapecie. Mam wrażenie, że za chwilę ktoś tu wróci, żeby napełnić kompotem butelki a na talerzyku położyć kawałek niedzielnego ciasta. Tak, żeby było pod ręką, kiedy się obudzi z popołudniowej drzemki.

Kluki