Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do domku Słonia wpadła rozkrzyczana gromada. Na czele Jeż, który tłumaczył coś podniesionym głosem Alfredowi, za nimi Leśny Drobiazg wpadł i rozsypał się po wszystkich kątach. Słoń stał na środku pokoju jak w oku cyklonu, zdawało się, że wszystko dookoła wiruje. Leśny Drobiazg urządził sobie zabawę – krzyżówkę kucanego berka z grą w klasy i chowanego, a właściwie znajdowanego – odkryli prawie wszystkie skrytki z ciastkami, a także landrynki ukryte za książkami. Śmiechy, okrzyki, pytania:
– Cześć Słoniu!
– A dlaczego nie było cię wczoraj na Łące?
– Herbaty bym się napił.
– Soku malinowego.
– Wiewiórka ma nową dziuplę.
– Cicho ty paplo, tego nie wolno zdradzać.
– O, przepraszam.
W tym wszystkim Jeż tłumaczący coś cierpliwie i Alfred, który słuchał go jednym uchem wyglądali tak komicznie, że Słoń nie wytrzymał i roześmiał się. Zabrzmiało to trochę jak grom i taki odniosło skutek, że się wszyscy na chwilę uciszyli. W tej pauzie Alfred nieśmiało zapytał:
– Jeż mówi, że nie powinienem budować domu na drzewie, ale przecież ja nie mam uczulenia…
Reszta zdania utonęła w ogólnym wybuchu radości. Drzwi jak zaczarowane znów otworzyły się, trzasnęły i po chwili pokój ucichł, opustoszał, jedyny ruch to plamy cienia na podłodze pod drzwiami.
Słoń wyszedł przed dom. Właściwie to dzisiejszego ranka nie wypowie-dział jeszcze ani jednego słowa. Zaczął sobie wymyślać tę poranną rozmowę i w miarę jak sobie wymyślał, nabierał coraz wyraźniejszych kształtów.
– Cześć – powiedział Słoń.
– Hej – odpowiedział Słoń lekko kołysząc się na wietrze – Co słychać?
– A wszystko w porządku, właśnie zaparzyłem herbatę, chcesz?
– Dwie płaskie łyżeczki cukru, proszę.
– Oczywiście, pamiętam.
– A ci jak zwykle, wpadli jak po ogień i zniknęli – Słoń westchnął.
– Wiedzą, że zawsze mogą tu wpaść, pogadać, no wiesz. Tak jak ty. – Słoń podał filiżankę i spodeczek z konfiturami.
I tak sobie rozmawiali. Słoń pił herbatę a Słoń dołożył sobie konfitury. Potem rozmawiali o lecie, że takie gorące, chociaż właściwie to pogoda w tym roku była bardzo przyjemna, a nawet upały to nie były takie straszne.
– Racja – zgodził się Słoń – a my przecież wolimy jak jest gorąco.
– Te upały to nic w porównaniu z Kilimandżaro.
I zaczęły się wspominki, anegdoty. Słońce powoli wędrowało po niebie, coraz wyżej, a cienie spod drzwi uciekały, i Słoń zauważył, że Słoń znowu lekko buja się na wietrze i robi się jakby trochę przeźroczysty.
– Chyba już pójdę – powiedział Słoń – umówiłem się z Wiewiórką, obiecałem jej pomóc.
– Dobrze – powiedział Słoń – ja też już muszę lecieć.
Słoń patrzył jak ruchliwe plamy cienia wędrują po ścieżce, jak rozmywają się w trawie…
– Słoniu, jesteś, dzięki! – Wiewiórka zeskoczyła z drzewa. – Mógłbyś przesunąć ten pieniek, proszę?
– No jasne – powiedział Słoń.