A ja chcę w Wilnie po prostu zabłądzić. Pójść uliczkami przed siebie, gdzie nogi poniosą. Wchodzę do jakiegoś kościoła, do cerkwi. Idę. Chłonę to miasto, które jak ciepły balsam otacza mnie, otula, uspokaja. Nogi prowadzą do Bramy, a potem na dziedziniec, na Rossę. Na granicy Małego Getta siadam w restauracji. „U nas na bliny trzeba czekać co najmniej 45 minut” ostrzega kelnerka przepiękną wileńską polszczyzną. Miła ma, ja mogę cały dzień tu czekać. Tu być. W Wilnie. Jestem.

Wilno