Wiosna przyszła. Wiewiórka widziała nad ranem jej zwalistą sylwetkę, przemykającą między drzewami.
– Sprawia wrażenie ciągle spóźnionej – pomyślała, podpatrując z ukrycia, jak Wiosna rozrzuca kwiaty.
Czerpiąc wielką garścią z worka przewieszonego przez ramię, rzucała je to tu, to tam, nerwowym gestem, jakby niezdecydowana, gdzie żółte, gdzie fioletowe, białe. I zaraz cały las pokryły kolorowe plamy, kwiatowe kleksy, ścieżki. A jeszcze ta zieleń. Zanim wszystko zostało upstrzone na żółto, fioletowo i biało, Wiosna machała wielkim pędzlem, zieleniąc co się da. Na ciemno mchy, na jasno młode brzozy, olchy prześwitywały zielonozłotym kolorem. A wszystko odbywało się tak szybko, tak pośpiesznie, że kiedy zniknęła wśród drzew, Wiewiórka zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście kogoś widziała. Tylko te fiołki kwitnące wszędzie, jak gdyby się komuś wysypały – wczoraj ich jeszcze nie było.
Następne dni przynosiły coraz więcej zieleni i jeszcze więcej kwiatów, i śpiewania wśród gałęzi, i zamglonych oczu, i wzdychania do obłoków, i pary szukania, i gniazd budowania. A wszystko jak w sennym oparze, jakby nie działo się, co się dzieje, miało nadejść, co już było. Czas przy-szły powtórzony.
Musiał przyjść i ten dzień, taki sam, nie ten. Zbladły kwiatom kolory, przestały świecić liście. Wiatr zdarł biel z drzewka stojącego samotnie, porwał białe kwiaty i rzucił nimi o ziemię. Że się nie zatrzęsła? Zaszumiał w koronach drzew i uciekł.
– Pac, pac, pac… – o ścieżkę rozbijały się krople deszczu.
Słoń stanął pod tym drzewem, nie tym samym, czekając przy tej drodze, nie tej samej, aż wróci ten czas, nie ten sam. Czas rozerwany, czas który znikł za zakrętem, czas nie zatrzymany, bo brakło słowa, czas niedogoniony, bo brakło odwagi, czas powracający jeszcze nie teraz.
Padał deszcz taki sam, nie ten. Taki sam zawsze, kiedy Słoń, ten sam, czekał, by opowiedzieć historię, co już była i dlatego dopiero się zdarzy. Jedna kropla spadła Słoniowi na czoło. Poleciała w dół, zatrzymała się w kącie oka, nabrzmiała, nabrała wagi, wezbrała się w sobie i spadła, tocząc się po nosie na ziemię. I zniknęła, taka sama jak innych tysiące, bez śladu.
– Co też ten Słoń wyrabia najlepszego, tak stercząc na deszczu. Jeszcze się przeziębi – pomyślała Wiewiórka, podpatrująca go z ukrycia.
– Słoniu mam zaparzoną lipową herbatę, chcesz?
Zaświeciło słońce.

Jeden komentarz

  1. Nagłość zjawisk przyrodniczych wynika z niestałości naszych obserwacji 😉 Dziękuję za smakowite zabawy z czasem. I inspirujące przypisanie wiośnie masywności. I za słoniową łzę, która może wcale nią być nie musi;-) I za wyliczankę jak ze Steda. I herbatę. Dziękuję. Pozdrawiam. mc

    maciek

Możliwość komentowania została wyłączona.