To był dzień, w którym koniecznie należało coś zrobić. Coś takiego na całą jesień, i zimę może? Wiewiórka zastanawiała się właśnie nad kolejnością prac, kiedy spostrzegła Słonia, siedzącego tuż obok ścieżki.
Trzeba pomyć okna, poprawić dach, wyczyścić komin. A co najważniejsze przejrzeć spiżarnie, policzyć je i dobrze zapamiętać ich lokalizacje. O, to był kłopot niemały, z tymi spiżarniami. Wiewiórka często zapominała o którejś, za to po latach to tu to tam wyrastał leszczynowy zagajnik.
Lista prac zapewniała zajęcie na cały dzień, jednak Wiewiórka czuła pewien niedosyt. Słoń przeniósł się na drugą stronę ścieżki.
Kiedy okna były już tak czyste, jakby nie było w nich szyb, słońce stało już wysoko na niebie. Dość, żeby oświecić wnętrze komina.
– Co on tam robi? – zastanawiała się Wiewiórka, podglądając Słonia stojącego obok ścieżki.
– Ale, ale moja droga, weź się do pracy, jeszcze trochę dnia przed tobą.
Okazało się, że spiżarnie znajdują się zupełnie niedaleko, a z każdej widać choćby kawałek Słonia siedzącego przy ścieżce.
Wreszcie nastał wieczór. Plan wykonany. Wiewiórka zbiegła do Słonia.
– Powiedz mi kochany, co ty tu tak siedzisz przez cały dzień przy tej ścieżce?
– Zostawiłem tu rano swój ślad. Byłem ciekaw, co się z nim stanie…
– I…
– No i wiesz Wiewiórko, to niesamowita historia. Na początku ślad był bardzo wyraźny, o ostrych krawędziach, głęboki. W miarę jak słońce podnosiło się na niebie, cień znikał i ślad tracił na wyrazistości. Potem przyszło południe i ścieżka zaczęła obsychać, krawędzie śladu zaczęły się kruszyć, łagodnieć. Wtedy Leśny Drobiazg, który rano musiał obchodzić go dookoła, mógł sobie skracać drogę, schodząc po łagodnych stokach.
– Musiałem nadepnąć kamień, bo tkwił w samym środku, wciśnięty nieco w ziemię. Wkrótce mój ślad pokryła sieć ścieżek. Tymczasem on sam stawał się coraz mniej widoczny.  Jego granice już nie były takie stanowcze, ostre, bezkompromisowe. Zacierały się. Zachodzące słońce malowało coraz dłuższe cienie, które wyrównywały wszelkie nierówności. Ślad stawał się wspomnieniem śladu. Jedyną pamiątką pozostał biały kamień wciśnięty w ziemię. Leśny Drobiazg używał go jako punktu orientacyjnego. Wędrując stąd tam, szło się do kamienia i od kamienia, zatrzymując na chwilę dla odpoczynku i plotek.
– Wieczorem mój ślad rozmył się zupełnie, a biały kamień… popatrz…
Wiewiórka spojrzała na ścieżkę. Wokół białego kamienia zrobił się jakiś ruch. Leśny Drobiazg zaczął gromadzić się, ale tym razem kamień nie był przystankiem po drodze. Wokół  zebrał się całkiem spory tłum. Kilka odważniejszych par ruszyło w tany, podziwiane przez wianuszek kibiców,  który rzedniał w miarę, jak kolejne pary porywał taniec.
Wiewiórka przyglądała się temu przez chwilę i tak ją to wciągnęło, że nie zauważyła odejścia Słonia. Postanowiła wracać do domu.
Z  perspektywy dziupli nie było widać nie tylko śladu, ale nawet białego kamienia, który tam, na dole, wydawał się rzęsiście oświetlony i błyszczał na ścieżce jak mały diament. Bardzo mały.
– Czuję, że jutro też uda się dzień. – pomyślała Wiewiórka, patrząc w rozgwieżdżone niebo, zwiastujące dobrą pogodę. – Może zrobię spiżarnię przy zwalonym buku, obok krzaka leszczyny?

2 komentarze

Możliwość komentowania została wyłączona.